Git kasım, git...

Obiecałam drugą część notki na temat Polski widzianej oczami Turka, ale dziś stwierdziłam, że po prostu sobie ponarzekam.

Ostatnio mamy sporo rzeczy na głowie. Szykuje nam się przeprowadzka i to akurat w okresie świątecznym, wiąże się z tym masa wydatków, remontów i innych takich...
Mój Luby prawie codziennie pokonuje pociągiem trasę Łódź - Warszawa i z powrotem ze względu na studia, no i najważniejsze... szuka pracy... Za chwilę zacznę myśleć, że jest to niemożliwe, przynajmniej w Łodzi, więc jeśli Twój Turek nie zna języka polskiego i znalazł tu pracę to a) jest superszczęściarzem, b) zna przynajmniej jeszcze dwa inne języki, c) ma układy na mieście - ale nie w Łodzi d) powinniście być mega dumni z siebie :)  e) ma swój biznes.
Oczywiście myślimy o tym, by zapisać Dżejkoba na kurs polskiego, ale umówmy się, ani to tanie, ani łatwe, ani szybkie, ani... (wpisz swój powód).

Swoją drogą, zastanawiam się, czy będąc w związku mieszanym, rozmawiacie między sobą wciąż po angielsku, czy też w jednym z ojczystych języków?
Naszym głównym językiem jest nadal angielski, ale staramy się wplatać dużo tureckiego i polskiego. Moim marzeniem jest komunikacja tylko po polsku i turecku, ale cierpliwości...
Nie to co nasz pies... poliglota. Ma przechlapane. Ja mówię do niego po polsku, Dżejkob po turecku, a razem mówimy po angielsku. Nic dziwnego, że "idziemy na spacer" rozumie w każdym z nich.

Hmm, to co? Wylałam żale i będę kończyć na dziś.
Odpalę "Wspaniałe Stulecie" i poczekam z kolacją na Studenta ;)

P.S. na ten ostatni listopadowy wieczór mam muzyczną propozycję, wesoło nie jest, ale piosenka piękna ;)










Komentarze