çok garip Polonya
Tym razem będzie z innej beczki.
Otóż notka będzie o tym, jak Polska zadziwiła Turka.
Uzbierała nam się niekrótka lista rzeczy, które są u nas inne niż w Turcji. Będziemy porównywać Stambuł do Łodzi. Uwierzcie, może być to szok zarówno dla Turka jak i Polaka. Chyba nawet podzielimy to na dwie lub trzy notki, gdyż jest co opisywać.
Zacznijmy od przetrwania na ulicy.
W Turcji, jak Turcja długa i szeroka, przepisy drogowe nas nie obowiązują. Nie obowiązują one nikogo. Jeździ się po swojemu, chodzi, a raczej biega też. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, ponieważ zarówno pieszy jak i kierowca łatwo może sobie nabić guza.
Pieszy nie ma żadnych praw. Ucieka przed samochodem jak antylopa przed lwem.
U nas... moi mili, można sobie iść po pasach jak żółwik, samochód poczeka. Ok. Zdarzy się ktoś niecierpliwy, kto trąbnie lub nie ustąpi pierwszeństwa, ale mój Sułtan stwierdza, że to cudownie przejść na zielonym świetle bez obawy o własne życie.
Jeśli chcecie poczytać więcej nt. "jak przetrwać na tureckich ulicach", polecam notkę Agaty z Tur-Tur Bloga z 17/11/15.
Komunikacja miejska stosująca bilety to również zaskoczenie.
Oczywiście w Polsce pasażer posiada bilet, bilet miesięczny (migawkę) lub też "jedzie na gapę" (w Łodzi jest o tyle inaczej, niż w innych polskich miastach, że bilet jest ważny określony czas, np. 20 minut od skasowania, a nie cały przejazd).
W Turcji, pasażer posiada kartę, którą może doładować i jeździć dowolnym środkiem transportu - tramwajem, autobusem, metro, płynąć promem itd.
Automat odliczający z karty kwotę za przejazd znajduje się w autobusie tuż obok kierowcy (dla wsiadających otwierane są tylko przednie drzwi), więc mało jest przypadków, gdy pasażer jedzie za darmoszkę.
Tramwajem lub metrem pojedziemy uprzednio przechodząc przez bramkę.
Stosując kartę, oszczędzamy swój czas i pieniądze.
Ciekawostka - turecki autobus możemy zatrzymać w dowolnym miejscu, u nas są ściśle wyznaczone przystanki.
Idąc dalej, Turek zauważy, że mamy znacznie więcej starych samochodów poruszających się po ulicach, a w ręku trzymamy przeróżne modele telefonów, również te starsze i zupełnie nam to nie przeszkadza, gdyż telefon ma dzwonić a samochód bezpiecznie przewozić nasze zadki. Oczywiście trochę generalizuję, ale w porównaniu do nas, w Turcji króluje zasada "zastaw się a postaw się" - ludzie często się zadłużają, tylko po to, by mieć najnowszy model iPhona lub superbrykę.
Są chorzy na punkcie gadżetów i tego co powie sąsiad.
Skoro już jedziemy autem i kończy nam się benzyna, zajeżdżamy na polską stację, gdzie... o Allahu... trzeba wysiąść i nalać sobie samemu benzyny!! W Turcji - nie do pomyślenia. Na stacji w Turcji się nie wysiada. Się podjeżdża, obsługa tankuje, obsługa przyjmuje płatność, wydaje resztę i się odjeżdża.
Tanie zakupy można zrobić, gdzie? W Biedronce, która przypomina turecki market Bim.
A na większe zakupy jedziemy do centrum handlowego. I kolejne zaskoczenie dla Turka. Nie ma bramek. Jakich bramek? A no... wchodząc do C.H. w Stambule musimy przejść kontrolę jak na lotnisku. Torba przejeżdża przez ten cały RTG a Ciebie obserwuje ochroniarz. Czasem ma prawo pomacać czy nie wnosisz broni lub innych niebezpiecznych przedmiotów typu jakaś bomba.
Oczywiście Turek będzie zdziwiony wielkością naszych mieszkań.
Przeciętne mieszkanie na łódzkim blokowisku ma 30-50m2. W Turcji 70-80m2.
I wcale nie chodzi tu o wielodzietność.
Na polskiej ulicy nie da się nie usłyszeć naszego wspaniałego ojczystego języka. Według mojego chłopaka... bardzo trudny gramatycznie język z ogromną ilością "sz", "cz", "ź" itp.
Muszę Go pochwalić, bo trochę już mówi. Wciąż bardzo mało, ale mówi. Podstawowe zakupy zrobi :) Najwięcej trudności sprawia mu oczywiście odmiana przez przypadki.
Ostatni w tej części notki szok, który przeszedł Mój Padyszach to... mroźna zima.
-20 o C to jest termiczny szok, którego w zimę doznaje Turek i koniec. Wszystko pięknie, śnieg, świąteczne dekoracje, ale jak powstaje sopel w nosie a zęby zaczynają grać marsza, to znaczy, że czas do domu.
to be continued...
Otóż notka będzie o tym, jak Polska zadziwiła Turka.
Uzbierała nam się niekrótka lista rzeczy, które są u nas inne niż w Turcji. Będziemy porównywać Stambuł do Łodzi. Uwierzcie, może być to szok zarówno dla Turka jak i Polaka. Chyba nawet podzielimy to na dwie lub trzy notki, gdyż jest co opisywać.
Zacznijmy od przetrwania na ulicy.
W Turcji, jak Turcja długa i szeroka, przepisy drogowe nas nie obowiązują. Nie obowiązują one nikogo. Jeździ się po swojemu, chodzi, a raczej biega też. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, ponieważ zarówno pieszy jak i kierowca łatwo może sobie nabić guza.
Pieszy nie ma żadnych praw. Ucieka przed samochodem jak antylopa przed lwem.
U nas... moi mili, można sobie iść po pasach jak żółwik, samochód poczeka. Ok. Zdarzy się ktoś niecierpliwy, kto trąbnie lub nie ustąpi pierwszeństwa, ale mój Sułtan stwierdza, że to cudownie przejść na zielonym świetle bez obawy o własne życie.
Jeśli chcecie poczytać więcej nt. "jak przetrwać na tureckich ulicach", polecam notkę Agaty z Tur-Tur Bloga z 17/11/15.
Komunikacja miejska stosująca bilety to również zaskoczenie.
Oczywiście w Polsce pasażer posiada bilet, bilet miesięczny (migawkę) lub też "jedzie na gapę" (w Łodzi jest o tyle inaczej, niż w innych polskich miastach, że bilet jest ważny określony czas, np. 20 minut od skasowania, a nie cały przejazd).
W Turcji, pasażer posiada kartę, którą może doładować i jeździć dowolnym środkiem transportu - tramwajem, autobusem, metro, płynąć promem itd.
Automat odliczający z karty kwotę za przejazd znajduje się w autobusie tuż obok kierowcy (dla wsiadających otwierane są tylko przednie drzwi), więc mało jest przypadków, gdy pasażer jedzie za darmoszkę.
Tramwajem lub metrem pojedziemy uprzednio przechodząc przez bramkę.
Stosując kartę, oszczędzamy swój czas i pieniądze.
Ciekawostka - turecki autobus możemy zatrzymać w dowolnym miejscu, u nas są ściśle wyznaczone przystanki.
Idąc dalej, Turek zauważy, że mamy znacznie więcej starych samochodów poruszających się po ulicach, a w ręku trzymamy przeróżne modele telefonów, również te starsze i zupełnie nam to nie przeszkadza, gdyż telefon ma dzwonić a samochód bezpiecznie przewozić nasze zadki. Oczywiście trochę generalizuję, ale w porównaniu do nas, w Turcji króluje zasada "zastaw się a postaw się" - ludzie często się zadłużają, tylko po to, by mieć najnowszy model iPhona lub superbrykę.
Są chorzy na punkcie gadżetów i tego co powie sąsiad.
Skoro już jedziemy autem i kończy nam się benzyna, zajeżdżamy na polską stację, gdzie... o Allahu... trzeba wysiąść i nalać sobie samemu benzyny!! W Turcji - nie do pomyślenia. Na stacji w Turcji się nie wysiada. Się podjeżdża, obsługa tankuje, obsługa przyjmuje płatność, wydaje resztę i się odjeżdża.
Tanie zakupy można zrobić, gdzie? W Biedronce, która przypomina turecki market Bim.
A na większe zakupy jedziemy do centrum handlowego. I kolejne zaskoczenie dla Turka. Nie ma bramek. Jakich bramek? A no... wchodząc do C.H. w Stambule musimy przejść kontrolę jak na lotnisku. Torba przejeżdża przez ten cały RTG a Ciebie obserwuje ochroniarz. Czasem ma prawo pomacać czy nie wnosisz broni lub innych niebezpiecznych przedmiotów typu jakaś bomba.
Oczywiście Turek będzie zdziwiony wielkością naszych mieszkań.
Przeciętne mieszkanie na łódzkim blokowisku ma 30-50m2. W Turcji 70-80m2.
I wcale nie chodzi tu o wielodzietność.
Na polskiej ulicy nie da się nie usłyszeć naszego wspaniałego ojczystego języka. Według mojego chłopaka... bardzo trudny gramatycznie język z ogromną ilością "sz", "cz", "ź" itp.
Muszę Go pochwalić, bo trochę już mówi. Wciąż bardzo mało, ale mówi. Podstawowe zakupy zrobi :) Najwięcej trudności sprawia mu oczywiście odmiana przez przypadki.
Ostatni w tej części notki szok, który przeszedł Mój Padyszach to... mroźna zima.
-20 o C to jest termiczny szok, którego w zimę doznaje Turek i koniec. Wszystko pięknie, śnieg, świąteczne dekoracje, ale jak powstaje sopel w nosie a zęby zaczynają grać marsza, to znaczy, że czas do domu.
to be continued...
fajne:)
OdpowiedzUsuńŻycie w TR to rodzaj survivalu. Trzeba byc bardzo silnym by przetrwac.
OdpowiedzUsuń